czwartek, 19 stycznia 2017

Recenzja: Assassin’s Creed

Z filmami na podstawie gier komputerowych jest trochę tak jak z filmami katastroficznymi – twórcy myślą, że widzom do szczęścia wystarczą nieziemskie efekty specjalne, a fabułą i tak nikt sobie nie będzie zaprzątać głowy… Assassin’s Creed boleśnie się przekonał notując klapę finansową, że scenariusz to wciąż podstawa dobrej produkcji, nie zaś efekciarstwo, które i tak przecież oglądamy w każdym blockbusterze.



Cały problem w Assassin’s Creed tkwi właśnie w opowiadanej historii, którą bardzo trudno zrozumieć. A kiedy już ta sztuka się powiedzie, co wymaga dużego skupienia, to główne postaci zachowują się tak nielogicznie, że znowu wpadamy w pułapkę analiz i przemyśleń, zamiast cieszyć się z tych lepszych fragmentów, które oglądamy na dużym ekranie. Nie zrozumcie mnie źle – to nie jest tak, że fabuła jest wymagająca lub skomplikowana. Ona po prostu została kiepsko przedstawiona, słabo wyjaśniona przez co momentami brzmi niedorzecznie. Przypomina zlepek różnych motywów nie za bardzo do siebie pasujących. No bo czemu historia Calluma Lyncha, który za pomocą nowoczesnej maszyny Animus, może przenosić się do świadomości swoich przodków, a jego celem jest odnalezienie zaginionego Jabłka Edenu, które ma uratować świat przed przemocą, jest skazana z góry na klęskę? I jeszcze to wszystko rozgrywa się na przemian we współczesności i urokliwej XV-wiecznej Hiszpanii. To kwestia jasnego i logicznego opowiedzenia fabuły, niezaśmieconej zbędnymi wątkami oraz bez silenia się na przesadny patos. A tak, scenariusz filmu robi krzywdę widzom, którzy wbrew pozorom czasem mają troszkę wyższe wymagania względem produkcji oraz aktorom, którzy wkładają serce w swoją pracę, przygotowując się fizycznie do roli.

A obsadę Assassin’s Creed ma doprawdy doborową. Tylko cóż z tego, kiedy każdy z aktorów dusi się w swojej kreacji. Michael Fassbender, jak zwykle próbuje dodać coś od siebie swojemu bohaterowi, ale nie wznosi się ponad przeciętność. Cieszy oczy jego wyrzeźbione ciało i sprawność fizyczna, bo dzięki temu jego wygibasy wyglądają na ekranie efektownie i plastycznie. Z kolei Jeremy Irons, jako czarny charakter, tylko przez chwilę pokazuje mroczniejszą stronę Rikkina i tak naprawdę dopiero wtedy zaczyna się robić ciekawie w części filmu dziejącej się w naszych czasach. Natomiast Marion Cotillard gra z jednym wyrazem twarzy cały Assassin’s Creed, bez przekonania o jakiejkolwiek wartości swojej bohaterki w całej historii, nawet jeżeli przez moment wkrada się wątek romansowy. Zresztą trudno się jej dziwić, słuchając jej wzniosłych, ale kompletnie pozbawionych emocji kwestii. Jeszcze można napomknąć o Ariane Labed, która tak dobrze prezentowała się w stroju asasyna, bo resztę na pewno odgrywała za nią wygimnastykowana dublerka. O reszcie aktorów nawet nie ma co wspominać, bo ani niczym się nie wyróżnili, ani nie byli godni zapamiętania. Po prostu stanowili tło dla bardziej interesujących wydarzeń związanych z głównymi postaciami.


Jednak gdyby tak przymknąć oczy na logikę filmu oraz nudnawe sceny, które mają miejsce we współczesności i skupić się wyłącznie na misjach asasynów w przeszłości, to produkcja potrafi dostarczyć sporo rozrywki. To tu tkwi cała esencja gry Assassin’s Creed, która sprawia tyle radości. Nie tylko oglądamy efektowny parkour po średniowiecznym mieście i kilka dynamicznych walk wręcz, ale też nie mogło zabraknąć ulubionego elementu z gry, czyli słynnego Skoku Wiary. Jeśli ktoś śledził w Internecie kampanię promocyjną filmu to na pewno trafił na materiał z tego, jak kręcono tą legendarną scenę. Oczywiście większość z tego, co widzimy na ekranie to zasługa efektów komputerowych, ale sam skok (z wysokości 11-stego piętra) był autentycznie wykonany przez kaskadera. Mając tego świadomość robi on jeszcze większe wrażenie. Poza tym nacieszyć się można również architekturą z czasów odkryć geograficznych i działalności Templariuszy. Wplecenie wątków historycznych również działa na korzyść filmu.

Assassin’s Creed jest jednak rozczarowującym filmem. Kilka plusów w postaci pięknych kostiumów oraz znajomych i efektownych kadrów z gier nie zastąpi dobrej historii, która potrafi zaciekawić i wywołać emocje w widzach. Szkoda, bo produkcja miała potencjał na dobre kino akcji. A tak, Assassin’s Creed musimy dopisać do wydłużającej się listy nieudanych filmów opartych na grach komputerowych…

Źródło zdjęć: filmweb.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz