poniedziałek, 2 stycznia 2017

Filmowe podsumowanie 2016 roku

Rok 2016 obfitował w wiele filmów na podstawie komiksów, kilka remake’ów i sequeli, powrotów do znanych uniwersów, lecz pokazanych w zupełnie nowej odsłonie. Trudno tutaj mówić o obrazach wybitnych, ale wiele z nich zaskoczyło mnie bardzo pozytywnie, głównie stroną wizualną lub samym pomysłem na fabułę. W poniższym zestawieniu podsumowującym 2016 rok oceniam te produkcje, na których byłam w kinie. Zaczynamy!


16. Dzień Niepodległości: Odrodzenie

Zdecydowanie najsłabszy film, który widziałam w 2016 roku. O ile uwielbiam kino katastroficzne, o tyle kontynuacja kultowego „Dnia Niepodległości” z 1996 roku, poza bardzo dobrymi skądinąd efektami specjalnymi, fabularnie totalnie zawiodła. Widać, że twórcy starali się przywrócić ten specyficzny, lekki i rozrywkowy klimat pierwszej część z Willem Smithem, ale to kompletnie nie wypaliło. Absurd goni absurd i zamiast dobrze się bawić, człowiek tylko przewraca oczami, jak idiotyczny jest ten film. „Dzień Niepodległości: Odrodzenie” ucieszy tylko tych, którzy lubią efektowną rozwałkę i nie oczekują niczego więcej, poza oglądaniem ładnej buźki Liama Hemswortha. Można obejrzeć, ale po co?


Pełna recenzja filmu „Dzień Niepodległości: Odrodzenie”

15. Pasażerowie

Jeżeli ktoś ma ochotę obejrzeć prostą, niewymagającą żadnego zaangażowania emocjonalnego miłosną historię, rozgrywającą się na pokładzie statku kosmicznego, to „Pasażerowie” będą dobrym wyborem, aby wybrać się do kina (nie mylić z pójściem na film). Niczego innego ta produkcja nie oferuje, poza ładnymi twarzami Jennifer Lawrence i Chrisa Pratta.  Od razu przypominają mi się słowa siedzącej obok mnie kobiety: „niech się ten film już skończy”. Sama nie byłam lepsza, bo nie mogłam powstrzymać ziewania, a potem przewracana oczami i wzdychania, jak bardzo „Pasażerowie” są nudni i do bólu przewidywalni. Jednak podobać się mogły efekty specjalne, dobrze przemyślane projekty wnętrz, a także ciekawa postać androida Arthura, w którego wcielił się świetny Michael Sheen. Szkoda, że to jedyne plusy „Pasażerów”. 

14. Batman v Superman: Świt sprawiedliwości

To nie był dobry film. Największym problemem tej produkcji wydaje się być beznadziejny scenariusz, w którym chodziło tylko o to, aby w jakiś sposób doprowadzić do starcia między Supermanem, a Batmanem, wprowadzić postacie Wonder Woman i Lexa Luthora (a także nawiązać do kolejnych filmów z tego uniwersum) oraz wspólnie walczyć z potężnym przeciwnikiem – Doomsdayem. Jednak zabrakło dobrego pomysłu, aby fabuła była logiczna, wciągająca i emocjonująca, a nie pełna dziur i idiotycznych rozwiązań (Martha!). Poza tym wyjątkowo nie podobała mi się kreacja Jesse’ego Eisenberga wcielającego się w Luthora – za bardzo przerysował swoją postać i co gorsza nie był w tym za grosz naturalny. Za to zaimponował mi Ben Affleck w roli Batmana. Bardzo nie lubię tego aktora, a tutaj pokazał się z dobrej strony… choć faktem jest, że zagranie mało plastycznej postaci, jaką jest Bruce Wayne, nie wymaga nadzwyczajnych umiejętności.  Także Gal Gadot miała fantastyczne wejście, jako Wonder Woman (czekam z niecierpliwością na jej solowy film). „Batman v Superman: Świt sprawiedliwości” to na pewno film mroczny, ale zupełnie nieprzemyślany, jakby twórcy myśleli, że do szczęścia widzom wystarczy wyłącznie efektowna rozwałka. Tak nie jest i odbiło się to na zasłużonych, negatywnych recenzjach.

Pełna recenzja filmu „Batman v Superman: Świt sprawiedliwości”

13. Jestem mordercą

„Jestem mordercą” to całkiem dobry film, który opowiada o śledztwie w sprawie „Wampira z Zagłębia”. Na słowa uznania zasługuje odtworzenie lat 70-tych – klimatu PRL-u, wnętrz, kostiumów, zachowania ludzi (co chwilę odpalane papierosy). Zupełnie jakbyśmy się przenieśli w przeszłość lub sam film został nakręcony 30 lat temu. Cieszy też to, że produkcji nadano własny styl, nie starano się jej zamerykanizować, tylko dodano coś od siebie, wprowadzono własną wizję. Jednak w scenariuszu czegoś zabrakło. Film po pierwszych zachwytach zaczyna nudzić, bo po prostu od pewnego momentu fabuła idzie jak po sznurku, w stronę przewidywalnego finału. Poza tym też nie lubię, kiedy nachalnie i na siłę stara się mnie przekonać do tego, że człowiek podejrzany o serię bestialskich morderstw, w rzeczywistości jest niewinny. Na szczęście uczucie litości do oskarżonego to już wyłączna zasługa świetnej gry aktorskiej Arkadiusza Jakubika. Pochwalę również kapitalną Agatę Kuleszę i również znakomitego Mirosława Haniszewskiego. Warto obejrzeć „Jestem mordercą”, bo to przynajmniej jakaś odskocznia od wszystkich tych słabych polskich komedii romantycznych i dramatów historycznych z tymi samymi twarzami. 

12. Legion samobójców

„Legion samobójców” nie powalił na łopatki. Miało być fajnie, miało być „cool”, bo zebrano w jednym miejscu kilku charakterystycznych złoczyńców z komiksów DC, aby wspólnie walczyli przeciwko potężnemu przeciwnikowi (a nawet przeciwniczce), ale wiele rzeczy niestety nie zagrało jak należy. Nie było czuć chemii między postaciami, epickie sceny (finałowa walka) przypominały jakaś parodię, a inne rzeczy spotkał przerost formy nad treścią (Joker w wykonaniu Jareda Leto). Na szczęścia są też lepsze strony filmu, jak kapitalna Margot Robbie w roli Harley Quinn czy bardzo dobry Will Smith jako Deadshot. Dobrze też, że nasi złoczyńcy nie są po prostu źli i szaleni, bo ktoś tak powiedział, ale też pokazano ich ludzką stronę. Mimo, że film jest mroczny, znajdziemy w nim też trochę humoru. Na akcję także nie można narzekać, bo jest dynamiczna i efektowna, więc człowiek się nie nudzi. Tylko zabrakło prawdziwych emocji, wbicia w fotel z wrażenia. Dobra rozrywka, ale nic poza tym. 

11. Nie oddychaj

Jedyny thriller (może nawet lepiej brzmi określenie „dreszczowiec” albo film grozy) w tym rankingu. „Nie oddychaj” opowiada o trójce młodych ludzi, którzy planują obrabować dom niewidomego mężczyzny. Jak się potem okazuje, ów człowiek nie jest taki bezbronny jak się wydaje i skrywa mroczną tajemnicę. Film straszy prostymi, znanymi środkami, ale naprawdę trzyma w napięciu. Podobała mi się również praca kamery (te długie ujęcia!) oraz ten klaustrofobiczny klimat, gdzie każdy szmer może okazać się śmiertelny. I nie zabrakło też szokującego motywu (bez spojlerów!), który zwala z nóg. Oczywiście nie jest to jakieś wielkie kino, ale wciąga od pierwszej do ostatniej minuty. A aktorzy, ze Stephenem Langiem na czele, również wykonali dobrą robotę. „Nie oddychaj” może nie jest idealne, bo ma mnóstwo dziur logicznych, ale jak najbardziej po obejrzeniu filmu nikt nie będzie rozczarowany. 

10. Nienawistna Ósemka

Nie jest to najlepszy film Quentina Tarantino, ale ten słynny reżyser i scenarzysta nie schodzi nigdy z wysokiego poziomu. To, co kochamy w jego produkcjach to specyficzny styl – zaczynając od sposobu kręcenia (film zarejestrowany jest w systemie Ultra Panavision 70), który nadaje klimat, po rozbudowane dialogi, doborową obsadę i zazwyczaj krwawy finał. I to wszystko było w „Nienawistnej ósemce” ku radości fanów Tarantino. Film wciąga, ale niestety strasznie się wlecze i nim się rozkręci na dobre, a atmosfera zacznie gęstnieć, trzeba cierpliwie przebić się z bohaterami przez zaspy śnieżne, aż do odciętej od świata chatki. Co prawda z dużą przyjemnością ogląda się kapitalnego jak zawsze Samuela L. Jackson i świetnego Kurta Russella, ale film trochę się dłuży. Na szczęście mocna, brutalna i wciskająca w fotel końcówka wynagradza pierwszą część produkcji. Kto lubi styl Tarantino nie zawiedzie się.

Pełna recenzja filmu „Nienawistna Ósemka”

9. Warcraft: Początek

„Warcraft” zaskoczył mnie bardzo pozytywnie. Nie grałam w grę, na której podstawie powstał film. Nawet mi się nie podobał zwiastun, a pierwsze minuty produkcji były dla mnie trudne do przełknięcia. Bo jednak spotkanie z brzydkimi orkami, oryginalnymi postaciami, nowym światem fantasy, w którym trzeba się szybko odnaleźć, zawsze wymaga pewnego wewnętrznego przełamania się. Ale tak naprawdę im dłużej trwa „Warcraft” tym bardziej wciąga i człowiek łapie się na tym, że efekty specjalne robią na nim coraz większe wrażenia i nawet zaczyna się doceniać szczegółowe wykonanie okropnych orków. Normalnie narzekalibyśmy, że użyto za dużo komputera do przeniesienia lokalizacji, bitew, magii i postaci na duży ekran, że wygląda to wszystko sztucznie, może za kolorowo, ale tutaj jest wręcz przeciwnie. To właśnie efekty specjalne, które też przypominają na myśl grę (i prawidłowo) napędzają film. Bo nie oszukujmy się – fabuła nie jest skomplikowana, w której chodzi tylko o doprowadzenie do wojny między ludźmi i orkami. Bohaterowie też nie są jakoś bardzo wielowymiarowi, już nie wspominając, że grają ich aktorzy, których znamy głównie z seriali („Wikingowie”, „Preacher”, „Arrow”). Ale to też zupełnie nie przeszkadza, bo w założeniu „Warcraft” ma przynosić dobrą, niegłupią rozrywkę, piękne wizualizacje, dynamiczną akcję, a nie dramaty, moralne dylematy czy egzystencjonalne pytania. I tak się właśnie dzieje. Wierzę, że film jest doskonałym hołdem dla graczy, bo sama świetnie się na nim bawiłam, choć przed seansem byłam pełna wątpliwości. Niepotrzebnie.

8. Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć

Kolejne pozytywne zaskoczenie, bo przyznam, że zwiastuny nie przekonywały mnie do nowej historii osadzonej w świecie Harry’ego Pottera. Na szczęście okazało się, że „Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć” to wciągający, interesujący film familijny ze sporą dawką humoru. Ale najważniejsze, że udało się utrzymać klimat książek J.K. Rowling. A nawet zrobiono więcej – magia przestała wyglądać groteskowo (ograniczono wymawianie formułek), a pojedynki na zaklęcia wyglądały bardzo widowiskowo. Tylko te tytułowe zwierzęta skierowane były raczej do młodszych widzów. Obawiałam się również, że nie polubię głównego bohatera – Newta Scamander – ale Eddie Redmayne jest naprawdę czarującym (!) mężczyzną i z łatwością zjednuje sobie widzów. Jednak film kradnie Jacob Kowalski (Dan Fogler), który wprowadza trochę sympatycznych komediowych wątków. Fabuła „Fantastycznych zwierząt…” nie jest najwyższych lotów, ale zawsze te pierwsze filmy przewidziane na kilkuczęściową kontynuację, w założeniu muszą być nieskomplikowane i wprowadzające w większą historię (tak choćby było z Kapitanem Ameryką). Nie rozczarowałam się i na pewno chętnie wybiorę się do kina na sequel.

7. Siedmiu wspaniałych

Krytycy, recenzenci bardzo słabo oceniali „Siedmiu wspaniałych”, którzy mieli być remakem klasyku sprzed 56 lat. Co prawda ten film z oryginałem ma niewiele wspólnego, ale, co ważniejsze, wcale nie jest taką zła produkcją, jak go malują. Wręcz przeciwnie – to bardzo udany western, który jest nastawiony na rozrywkę, a nie budowanie napięcia czy klimatu. Z jednej strony szkoda, że pozbawiono nas trochę bardziej angażującego emocjonalnie filmu, ale z drugiej strony, akcja rozwija się sprawnie, aż do wbijającego w fotel finału. I właśnie te mocne ostatnie pół godziny „Siedmiu wspaniałych” tak windują w górę ten obraz. Co prawda trudno sobie wyobrazić, żeby tak różniący się od siebie ludzie (poprawność polityczna musi być!) na prawdziwym Dzikim Zachodzie, tak łatwo doszli do względnego porozumienia, ale dobrze, że każdy z nich był wyrazisty, nie nudził. Czasem warto pójść do kina i samemu ocenić film, a nie wierzyć w przesadnie złe opinie.

6. X-Men: Apocalypse

„X-Men: Apocalypse” – już sam tytuł ekscytował. Apocalypse to jeden z najpotężniejszych mutantów w całym uniwersum X-Menów, a to zapowiadało mocne uderzenie i wielką konfrontację. Ale na doskonałym zwiastunie się skończyło, bo filmowi nie do końca udało się wykorzystać ogromnego potencjału jaki niósł ten potężny przeciwnik. Nie mówię, że to zła produkcja, ale jednak zabrakło czegoś „wow!”, żeby móc się szczerze zachwycać. Bo poza kolejną genialną sceną z Quicksilverem i świetną końcówką w wykonaniu Jean Grey (z domieszką Phoenixa) i Profesora X, to nie było zbyt interesująco. Sztywno wypadły sceny z Magneto rozgrywające się w Polsce (zamiast się wzruszać, rozbawiały próby mówienia po polsku), a reszta Jeźdźców Apokalipsy (Storm, Angel, Psylocke) też za wiele nie wniosła poza tym, że dobrze się prezentowali. I sam Apocalypse nie robił wrażenia (charakteryzacja w porządku, ale bez szału), choć Oscar Isaac robił, co mógł. Pochwalę piękne efekty specjalne, które cieszyły oczy. Mimo wszystko film i tak spodoba się fanom X-Menów. Jednak pozostał lekki niedosyt.

Pełna recenzja filmu „X-Men: Apocalypse”

5. Sully

Choć niczym ten film nie może zaskoczyć, bo lądowanie samolotu na rzece Hudson raczej wszyscy kojarzą, to mimo wszystko Clintowi Eastwoodowi udało się stworzyć emocjonalny, trzymający w napięciu film o bohaterskim pilocie lotu 1549. Bez zbędnego patosu, bez koloryzowania przedstawił historię kapitana Chesley’ego „Sully” Sullenbergera, który podjął krytyczną decyzję, aby uratować pasażerów i załogę. I właśnie o to chodziło Eastwoodowi, aby pokazać człowieka, który wykonał swoją pracę perfekcyjnie i dlatego został bohaterem, a nie z powodu szumu medialnego. Najbardziej uderza ludzka strona „Sully’ego”. Efekty specjalne również potrafią wbić w fotel i pozwalają poczuć się jak pasażerowie feralnego lotu. Docenić należy Toma Hanksa za swoją rolę, bo rzeczywiście stworzył taką kreację, że chyba każdy widz, powierzyłby Sully’emu życie. Warto obejrzeć.

Pełna recenzja filmu „Sully”

4. Łotr 1. Gwiezdne wojny – historie

Zwiastuny „Łotra 1” mnie nie przekonywały. Tak jak polska nazwa nowego filmu z serii Gwiezdnych Wojen. Ale jako fanka tej franczyzy oczywiście nie mogłam odpuścić wyprawy do kina w dzień premiery. Ale prawdę mówiąc to nie odczuwałam takich emocji, jak podczas premiery „Gwiezdne Wojny: Przebudzenie Mocy”. To miała być oddzielna historia rebeliantów, tylko trochę powiązana z główną fabułą sagi. I tak było, ale nie spodziewałam się, że twórcy postąpią tak odważnie (kilka zaskoczeń), a film będzie dojrzalszy i mroczniejszy od swoich poprzedników, co zadziałało na jego korzyść. „Łotr 1” to przede wszystkim film wojenny, gdzie rola Mocy jest ograniczona do minimum, ale zupełnie to nie przeszkadza. Owszem, ma swoje niedociągnięcia, ale fabuła wciąga, efekty specjalne robią duże wrażenie, a kilku aktorów zaimponowało swoją kreacją (Jyn Erso, Orson Krennic). A pojawianie się Dartha Vadera było jedną z najlepszych scen w całym filmie. „Łotr 1” to nie jakiś tam zapychacz, aby wypełnić dwuletnią lukę miedzy siódmy, a ósmy epizodem, lecz pełnowartościowa produkcją rozszerzająca uniwersum Gwiezdnych Wojen i przedstawiająca całą historię z innej perspektywy. Bardzo dobry, a nawet pod pewnymi względami szokujący film, który spokojnie mogą obejrzeć również widzowie niemianujący się fanami Star Wars.

Pełna recenzja filmu „Łotr 1. Gwiezdne wojny – historie”

3. Doktor Strange

Znowu podobna historia, co z „Łotrem 1”, „Fantastycznymi zwierzętami…” i „Warcraftem” – zwiastuny mnie nie do końca przekonywały, ale obawy okazały się bezpodstawne. Choć fabuła również nie należy do bardzo skomplikowanych i, jak zwykle to bywa w filmach Marvela, złoczyńca był raczej bezbarwny i mało ciekawy, tak od strony wizualnej „Doktor Strange” to mistrzostwo świata. Twórcy popuścili wodze wyobraźni, a efekty specjalne powodują opad szczęki z wrażenia. Nawet magia wyglądała pięknie i plastycznie. Dobrze też, że nie zabrakło nieco sarkastycznego humoru, ale to zasługa Benedicta Cumberbatcha wcielającego się w tytułowego Doktora Strange’a, który swoje umiejętności pyskatego inteligenta szlifował w „Sherlocku”. Pochwalić też muszę Tildę Swinton za rolę Starożytnej, bo jak zwykle potrafiła skupić na sobie uwagę widza, nieco kradnąc sceny z głównym bohaterem. Niespodziewanie „Doktora Strange’a” bez żadnej przesady można ocenić, jako jeden z najlepszych komiksowych filmów Marvela.

Pełna recenzja filmu „Doktor Strange”

2. Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów

„Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów”, powinien zmienić nazwę na „Avengers 2.5”, tak jak to zasugerowali w Honest Trailers. Nawał postaci przyćmił samego Kapitana Amerykę, na którym powinien się opierać film. Ale wyszło to tylko filmowi na dobre, bo nie tylko mogliśmy oglądać w akcji kilka dobrze znanych superbohaterów, którzy tak naprawdę są znacznie ciekawszymi postaciami od głównego bohatera (Iron Man, Zimowy Żołnierz, Czarna Wdowa), ale również pojawili się całkiem nowi, jak Spider-Man i Black Panther. A walka między dwoma „obozami” superbohaterów na lotnisku była niezwykle widowiskowa, którą oglądało się z zapartym tchem. Ważne też, że przyczyny konfliktu między postaciami nie były banalne i naciągane (tak jak choćby w „Batman v Superman…”), ale i tak w prawdziwym życiu można by było je rozwiązać rozmową, a nie pięściami. Szkoda, że główny złoczyńca rozczarował (Zemo), ale przynajmniej Crossbones wprowadził trochę zamieszania. W każdym razie „Wojna Bohaterów” to kolejna świetna, dostarczającą mnóstwa rozrywki, produkcja, do której na pewno będę wielokrotnie wracać.

1. Deadpool

Najbardziej pozytywne zaskoczenie 2016 roku. Pomysłowa kampania promocyjna już dawała nam oznaki tego, że to nie będzie zwykły film. Zresztą, jak sama główna postać. Wystarczyło dać produkcji najwyższą kategorię wiekową, aby bez żadnych ograniczeń zapewnić widzom jazdę bez trzymanki. Niepohamowany, niewybredny i wulgarny czarny humor, wyśmiewanie popkultury, nawiązania, multum smaczków i easter eggów naprawdę bawią. Oczywiście najwięcej radości mają miłośnicy komiksów, bo to w sumie film fanów dla fanów, ale mniej wtajemniczeni widzowie też zaznają dużej rozrywki. Ryan Reynolds jest znakomity jako Deadpool, jakby się urodził do tej roli. Reszta aktorów raczej nie wznosiła się ponad przeciętność, ale na wyróżnienie zasługuje Morena Baccarin, jako Vanessa. Produkcja okazała się najlepsza w moim zestawieniu dlatego, że właśnie wyszła z ustalonych ram filmów opartych na komiksach, dając możliwość obejrzenia czegoś zupełnie innego, kontrowersyjnego, ale przemyślanego, z dużą dawką akcji, często brutalnej.  W końcu też doceniono tą część publiczności, która oczekuje czegoś bardziej dorosłego od komiksowego filmu, a nie tych samych schematów i idealizowania superbohaterów. Takiego luzu potrzebowaliśmy! Brawo.

Pełna recenzja filmu „Deadpool”

Outro:
Rok 2017 też zapowiada się ciekawie. Najpierw  w styczniu wejdą do kin „Assassin’s Creed”, „Wielki Mur” i hitowy „La la land”. Ja jednak czekam najbardziej na filmy oparte na komiksach/mangach: „Logan” (pożegnalna odsłona Wolverine’a, z najwyższą kategorią wiekową), „Strażnicy Galaktyki 2″, „Wonder Woman”, „Spider-man: Homecoming”, „Thor: Ragnarok”, „Liga sprawiedliwości”, a także „Ghost in the Shell”. Interesująco zapowiadają się też „John Wick 2″, „Kong: Wyspa Czaszki”, „Piraci z Karaibów: Zemsta Salazara”, „T2: Trainspotting”, „Blade Runner 2049″, a także… „Baywatch: Słoneczny Patrol”. A koniec roku to wisienka na torcie, czyli „Star Wars – epizod VIII”! Będzie się działo!

Źródło zdjęć: filmweb.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz