niedziela, 21 lutego 2016

Recenzja: Vinyl 1x01 (bez spojlerów)

Jakiś czas temu fanów rock&rolla zelektryzowała wiadomość, że HBO pracuje nad serialem muzycznym, którego produkcją zajęli się Mick Jagger i Martin Scorsese. To dwa wielkie nazwiska w przemyśle muzycznym i filmowym, więc trudno się dziwić, że na premierę serialu „Vinyl” wszyscy czekali z zapartym tchem. Bo kto inny mógłby opowiedzieć nam o szalonych latach 70-tych i fascynującej, nowojorskiej scenie muzycznej, a także o odlotowym (wiecie, co mam na myśli) stylu  życiu rockmanów, jak nie Jagger? A Scorsese to gwarancja przedstawienia tej zwariowanej epoki, w jak najbardziej autentyczny i filmowy sposób. To się rzeczywiście udało, ale jednak nie wszystko dobrze zagrało w tym serialu.



Zacznijmy od tego, o czym jest „Vinyl”. Głównym bohaterem jest Richie Finestra (Bobby Cannavale), szef wytwórni płytowej American Century, która stoi na skraju bankructwa. Rozpaczliwie szuka wyjścia z sytuacji, a niespodziewane wydarzenia, odbijają się negatywnie na jego życiu prywatnym. W skrócie tak to wygląda.

Pilotowy odcinek „Vinyl” trwa niecałe dwie godziny, co jest zupełnie niespotykane w telewizji. Ale HBO lubi kręcić produkcje z rozmachem, więc szkoda by było nie wykorzystać obecności Scorsese do wyreżyserowania iście filmowego epizodu. Słynny reżyser z łatwością przywołuje klimat lat 70., nie tylko dbając o detale (ubrania, zachowanie), ale także dobrze nakreśla moment, w którym znalazła się muzyka w tamtym czasie. To okres, w którym królują zespoły takie jak Led Zeppelin, Black Sabbath, The Rolling Stones; na horyzoncie widać nadchodzącą erę disco, gdzieś w undergroundowych klubach rodzi się buntowniczy punk rock, a w czarnych dzielnicach rozwija się hip-hop. A na tych wszystkich utalentowanych muzyków tylko czyhają drapieżne wytwórnie płytowe, których jedynym celem jest produkowanie radiowych hitów i osiąganie zysków. „Vinyl” przedstawia realia funkcjonowania tych przedsiębiorstw w bardzo jednoznaczny sposób. Wszystko kręci się wokół narkotyków, seksu, układów i oczywiście pieniędzy. Główną rolą zespołów jest zarabianie na możnych tego muzycznego światka, a nie możliwość rozwijania własnej twórczości. Taki realistyczny obraz lat 70. szokuje, ale też niepokoi (a jeżeli do tej pory nic się nie zmieniło?), dając do myślenia i to są najważniejsze atuty serialu.


Pod względem muzycznym serial prezentuje się znakomicie. To niezwykła mieszanka przeróżnych stylów, nie tylko rock&rolla. Oczywiście gitarowego grania mamy tu najwięcej. Możemy posłuchać choćby słynnego singla zespołu New York Dolls „Personality Crisis”, który tętni (destrukcyjną?) energią. Pojawia się też stworzony na potrzeby serialu punk rockowy zespół Nasty Bits, który dobrze odzwierciedla ducha nowej epoki (kawałek „Rotten Apple”). Wokalistę gra syn Micka Jaggera, James, i trzeba przyznać, że na scenie poczyna sobie świetnie, ponieważ jest bardzo naturalny w swojej roli. W tle przewijają się również znane ikony muzyczne, jak Robert Plant, Jimmy Page, David Bowie – bez nich próba odwzorowania bogatej, międzynarodowej sceny muzycznej nie miałaby sensu. Jednak największe wrażenie robią zjawiskowe, soulowo-bluesowe piosenki Ty’a Taylora, jak „The World Is Yours”, a nawet „Cha cha, Twist” ma swój urok. Bardzo przekonująco interpretuje te utwory Ato Essandoh, wcielający się w Lestera Grimesa, początkującego muzyka. Z kolei „Mr Pitiful” Otisa Reddinga czy „Mama He Treats Your Daughter Mean” Ruthy Brown, dzięki wspaniałej pracy kamery, nabierają niezwykłego wyrazu, a wizualnie prezentują się olśniewająco. A to tylko ułamek muzycznej przygody, jaką możemy przeżyć podczas niemal dwugodzinnego seansu.


„Vinyl” to nie tylko wgląd w kulisy muzycznego show-biznesu lat 70., ale też historia człowieka. W ostatnich latach w serialach panuje moda na antybohaterów, a Richie świetnie się do tego trendu wpisuje. Z jednej strony jest bezwzględnym rekinem biznesowym, który chce się wzbogacić kosztem zespołów, a z drugiej to człowiek z pasją, ma niezwykle wyczulone ucho i dobrego nosa do muzyki. Niestety w tym przemyśle nie ma miejsca na sentymenty czy przyjaźnie. Takie sytuacje odbijają się na człowieku i to widać na zmęczonej twarzy Bobby’ego Cannavale. W ciągu dwóch godzin oglądamy, jak jego życie zawala się (dosłownie) pod wpływem kryzysu firmy, złych decyzji i nieoczekiwanych wydarzeń. Ciekawi, jak sobie poradzi z tą sytuacją w dalszej części „Vinyl”.


Jednak pierwszy odcinek serialu, mimo wszystko, nie zachwycił, aż tak, jak można było tego oczekiwać. Muzyka oraz stylizacja na lata 70. na pewno zasługują na wyróżnienie. Podobnie jak ciągnący ten „wózek” Bobby Cannavale, który w swojej roli jest bezbłędny. Znalazło się też miejsce na czarny humor, który również dobrze wpływa na serial. Ale niestety odcinek bardzo się dłużył i nawet nie chronologiczne opowiadanie całej historii nie sprawiło, aby móc go określić mianem wciągającego. Ponadto przewijają się tutaj oklepane klisze – człowiek z pasją porzuca przyjaciela, aby spełnić własne marzenie i stać się obrzydliwie bogatym kosztem innych. Zakłada rodzinę, rezygnuje z uciech i nałogów, by potem w kryzysie wszystko zniszczyć. Pytanie czy przez kolejne odcinki będziemy oglądać jego drogę do odkupienia czy też serialową wersję „Zbrodni i kary”. Poza tym HBO jak zwykle serwuje nam kolejną produkcję napakowaną scenami seksu i narkotykami – można się zgodzić, że ta epoka tak wyglądała, ale od jakiegoś czasu wydaje się, że ta stacja tylko tymi kontrowersyjnymi scenami ma zamiar przyciągać widzów przed ekrany. Trochę wątpię, aby historia Richie’ego czy zespołu Nasty Bits, na tyle interesująco się rozwinęła, żeby serial zyskał większą popularność. Nawet wątek kryminalny może tu nic nie pomóc, kiedy całość jest po prostu nudna.

„Vinyl” na pewno jest wyjątkowym serialem, który przenosi nas w czasie do fascynujących pod względem muzycznym lat siedemdziesiątych. Ale nie wróżę mu kariery podobnej do znakomitego „Mad Men”. Mimo to warto obejrzeć serial, choćby dla świetnie dobranej muzyki, a wybierał ją przecież sam mistrz Mick Jagger! Ale, właściwie, to kim jest Jagger? ;)

Źródło zdjęć: filmweb.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz