środa, 12 sierpnia 2015

Przystanek Woodstock 2015 [relacja sprzed ekranu, część 2]

No to jedziemy z dalszym ciągiem relacji z Przystanku Woodstock sprzed ekranu!



31.07.2015 r. – PIĄTEK

Rafał Sonik (ASP)

Bardzo mi zależało, aby posłuchać, co ma do powiedzenia nasz polski zwycięzca Dakaru, Rafał Sonik. Czytałam parę miesięcy temu interesujący wywiad i chciałam zobaczyć, jaką w rzeczywistości jest osobą. Ale niestety problemy techniczne kanału Kreciola TV spowodowały, że nie udało się obejrzeć nawet kawałka transmisji. Wielka szkoda…

(Hed) PE (Duża Scena)

Tego dnia z zainteresowaniem czekałam na koncert (Hed) PE. Może nie dlatego, że słucham tego zespołu (przed koncertem jednak trochę się zapoznałam z ich twórczością), ale czułam, że to może być odjechany koncert na Woodstocku… a w moim przypadku godzinka zazdrości przed ekranem. Co prawda spóźniłam się 10 minut, bo wracałam z przejażdżki rowerowej (wjeżdżałam m.in. pod górkę na Syberce, którą pokonywali kolarze na Tour de Pologne w tym roku), ale zdaje się, że niewiele mnie ominęło. No, poza ściągniętą bluzą wokalisty, który później jeszcze zdejmował koszulkę z Bobem Marleyem, koszulkę zespołu i na koniec pozostał w podkoszulku Pink Floyd. Szkoda, że koncert nie trwał dłużej, bo chyba kończyły mu się warstwy ubrań, które założył na siebie. Ale i tak zabawa się dopiero rozkręcała!

(Hed) PE dawali czadu! Pod sceną aż się zakurzyło! Pogo, ścianki, klaskanie, ludzie nawet znali słowa i głośno wtórowali („Raise Hell”!). Jahred Gomes, co chwilę rzucał ze sceny wyjątkowo dobrym polskim: „Dziękuję!”, „Piękni Polacy!”, a nawet „Zróbcie hałas!”. Był pod takim wrażeniem, że chodził ze swoim statywem z komórką i nagrywał ten rozentuzjazmowany tłum. Reszta zespołu również była niesamowicie uradowana. Za każdym najazdem kamery na gitarzystę, znanym jako Gregzilla (Greg Harrison), mogliśmy zobaczyć jak zaciesza, a perkusista stroił miny, wczuwając się w tą żywiołową atmosferę. Trudno się dziwić, skoro z takim podekscytowaniem wyczekiwali na ten koncert, wypisując pochwały na facebooku (i wciąż to robią!).

Wokalista nie mógł się nadziwić szalejącym tłumom (ścianki, młyn) do „Bartender”, „Let’s ride” czy „Killing time”. Szczerze dziękował (z Leszkiem w ręku) Benji’emu ze Skindred, który rok temu odwiedził Woodstock i wkręcił (Hed) PE na tą imprezę. Chwalił również Decapitated, którzy zagrali przed nimi, mówiąc: „Decapitated – Jesus!”. Ta przypadkowa zbitka słów wyszła przezabawnie, co Jahred skomentował: „decapitated Jesus? It’s fine for me!”.

A muzycznie (Hed) PE wypadli fantastycznie! Połączenie reggae, rocka i punka w wysokiej jakości dźwięku słuchało się wspaniale i nie przeczę, że również potrząsałam głową do rytmu. Pierwsza połowa koncertu to był istny zastrzyk energetyczny dla spragnionej pogo publiczności. I tak działo się do „Renegade”. Potem trochę emocje opadły, kiedy zespół postawił na spokojniejsze dźwięki Boba Marleya („No Woman, No Cry”, „Three Little Birds”, „Revolution”), a Jahred poczarował swoją harmonijką klawiszową. Było to miłe dla ucha, ale jednak trwało trochę za długo. Na bis zagrali „Crazy Legs” i spokojniejsze „The Meadow”. Trochę tak jakby już niemieli pomysłu, co tu jeszcze zaprezentować. Ale głośne „Sto lat” i tak usłyszeli!

(Hed) PE dali bardzo dobry koncert! Wiedzą jak się dobrze bawić i zarazili tym publiczność, która z jeszcze większą żywiołowością reagowała na zespół. Zaproszenie Kalifornijczyków było strzałem w dziesiątkę! Aż dziw bierze, że to był ich pierwszy koncert w Polsce… ale za to jaki!

 STO LAT!!

Modestep (Duża Scena)

W pierwszych ogłoszeniach, kto będzie transmitowany podczas Woodstocku nie było Modestepu. Ale później oczywiście plany uległy zmianom i jednak Kreciola TV nadała stream z tego koncertu. Ja chciałam obejrzeć tylko fragment, ponieważ w tym czasie miał się odbywać występ Frontside na Małej Scenie, ale mieli tam duże opóźnienie (1,5h!), więc skorzystałam z okazji i oglądałam Modestep. Szybko się przekonałam, że to nie moje klimaty i rytmy… co prawda znam dwa numery, które mi się podobają, a są to „Sunlight” i „Machines”, ale jednak to nie to. Dubstep mnie nie kręci. Inne zdanie miały na ten temat rzesze ludzi, którzy niesamowicie bawiły się pod sceną. Czegoś takiego nie widziałam jeszcze na Przystanku Woodstock… przynajmniej podczas transmisji. Tłumy szalały! Wszyscy tańczyli, pogowali, wywijali w powietrzu rękoma, klaskali. A Josh Friend rozkręcał jeszcze bardziej imprezę, co chwile nawołując do mosh-pitów. A nawet udało mu się namówić publikę do slipknotowego „Jump-the-f*ck-up”! Może i muzycznie występ nie przypadł mi do gustu, ale Modestep zrobili na mnie ogromne wrażenie, dając tak energetyczny koncert! Napisałam sobie nawet notkę: „Ale rozpierdziel konkretny!”. I był! Ale nie doczekałam końca i z radością powitałam początek koncertu Frontside!

STO LAT!!

FRONTSIDE (Mała Scena)

Z zaskoczeniem nawet dla siebie przywitałam z niekłamana radością „Syndrom Mesjasz” i „Nie ma chwały bez cierpienia”. Chyba byłam bardzo spragniona gitar i perkusji, że aż metalcore wydał mi się wspaniałą muzyką… w każdym razie w wykonaniu Frontside. Zaczęli ostro, ale chyba na to czekała licznie zgromadzona publiczność, która na pytanie rzucone ze sceny: „Jak się bawicie?!”, chóralnie i zgodnie wszyscy odpowiedzieli „Zaj*biście!!”. Ale chłopaki z Sosnowsi zaplanowali urozmaicony wieczór, więc szybciutko spuścili z tonu i zagrali „Tak to się robi tu” i trochę mocniejsze „Do póki moje serce bije” z pomocą fanów, którzy chętnie (ale jednak nie za głośno) śpiewali refren. Auman zabawnie zagadnął publiczność: „popatrzcie w górę! Widzicie je? [ludzie: wtf?!] Wszędzie latają smoki!”. To był znak do kolejnego utworu z przedostatniej płyty „Sprawa jest osobista”, czyli do „Legendy”. I znowu ludzie poszli w ścianki oraz pogo. O ile fani żywiołowo się bawili podczas tego numeru, przy okazji pięknie śpiewając refren, tak przy „Lubię pić” zabawa raczej średnio się kleiła. Demon powiedział przy okazji bardzo celną uwagę: „Lepiej wybrać dobre piwko niż te jeb… dopalacze!”. Mądre słowa.

Po spokojniejszych utworach Frontside powrócił na drogę „samego-zła” grając „Zapalnik”, „Zniszczyć wszystko” i „Bóg Stworzył Szatana” (scenę odwiedził Rasta, czyli Rafał Piotrowski z Decapitated). Potężna ściana śmierci powstała podczas numeru „Droga Krzyżowa”. Obyło się bez ofiar, co skomentował z żalem w głosie Marcin Rdest: „to ściana się nie udała…”. Ale ludziom wciąż było mało wrażeń pod sceną, gdzie porządnie się zakurzyło i nawoływali starym polskim zwyczajem: „Napier…ć!”. To zagrali „Wspomnienia jak relikwie”, gdzie po raz kolejny mogliśmy oglądać buchające płomienie – tak na wszelki wypadek jakby ludzie się jeszcze nie rozgrzali. Swoją drogą – bardzo fajnie wyglądały te efekty pirotechniczne, które możecie obejrzeć poniżej.


Na koniec koncertu Frontside zostawili sobie „Granice rozsądku” i „Naszym przeznaczeniem jest płonąć”, gdzie fani ostatni raz mogli poszaleć. Ale udało się jeszcze wyprosić jeden utwór, a konkretnie „Moje ostatnie tchnienie” – jakby dając znak do ostatniej, najpotężniejsze ścianki śmierci tego wieczoru.

Myślę, że Frontside dali znakomity koncert, gdzie każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Setlista skrojona idealnie pod Woodstock – było ostro, ciężko, metalcore’owo, ale też i hard rockowo (brakło mi tylko „Stąd do przeszłości”). Ludzie się świetnie bawili, ale jak można było się spodziewać, głównie pod sceną (ale z każdym numerem coraz więcej). Podobały mi się również te efekty pirotechniczne. Sosnowiczanie pokazali się z bardzo dobrej strony i jak każdy na Woodstocku byli pod wielkim wrażeniem publiczności. Chłonęli tą wspaniałą atmosferę, ciesząc się każdą chwilą i dając czadu! Tym razem jakość dźwięku nie była tak idealna jak z Dużej Sceny, ale i tak wciąż na satysfakcjonującym poziomie. Z uśmiechem zadowolenia zakończyłam ten piątkowy wieczór.

STO LAT!!

01.08.2015r. – SOBOTA

Anna Czerwińska (ASP)

Nie planowałam oglądania rozmowy z Anną Czerwińską, bo nastawiłam się na Aleksandra Dobę. Ale ciekawość przeważyła. Trudno żeby nie skoro jestem geografem. A więc nasza polska alpinistka, himalaistka i zdobywczyni Korony Ziemi (czyli wszystkich najwyższych szczytów każdego kontynentu) okazała się bardzo sympatyczną i otwartą osobą. Co prawda na początku troszkę się stresowała (dostała burzę oklasków na wejściu), ale po chwili już interesująco odpowiadała na pytania prowadzącego. Oczywiście dotyczyły one głównie polskich kobiecych wypraw w najwyższe i najtrudniejsze szczyty świata (Korona Ziemi, K2, skąd bierze pieniądze na podróże). Podkreślała to, że mimo, że kobiety są słabsze fizycznie, radzą sobie równie dobrze w górach co mężczyźni, wykorzystując własne atuty – technikę, spryt, psychikę. Pani Anna opowiedziała również o swoich początkach w górach i dlaczego się w nich zakochała. Stwierdziła, że zdobywanie szczytów jest sensem jej życia, góry ją ukształtowały i zahartowały oraz pozwoliły na ujawnienie wielu cech przydatnych w normalnym życiu. Lubię takie pytania i odpowiedzi, ponieważ jest to zderzenie różnych filozofii życiowych, a przy okazji pozwalają na zrozumienie ludzi i ich motywacji, które prowadzą ich do ryzykowania życia w wysokich górach.

Jednak mnie najbardziej poruszyła historia o niedawnym trzęsieniu ziemi w Nepalu. Pani Czerwińska akurat pojechała tam na trekking i udało jej się wyjść bez szwanku z tego kataklizmu. Ale jej opis tragedii był bardzo dramatyczny i poruszający. Nawoływała do pomocy tym ludziom i zachęcała, aby jechać do Nepalu w celach turystycznych, ponieważ głównie na tym zarabiają dumni mieszkańcy tego kraju. Nie zabrakło również kontrowersyjnych pytań o niedawne tragedie w Himalajach i o brawurę w górach, na które himalaistka odpowiadała dyplomatycznie, nikogo nie obwiniając ani oceniając.

Oczywiście były też zabawniejsze momenty, kiedy pani Anna porównała góry do Woodstocku, stwierdzając, że to jest to samo, ponieważ identycznie ładują „akumulatory”. A kiedy pewna pani w wieku naszej himalaistki podeszła do mikrofonu, ale zamiast zadawać pytanie, opowiadała jak kilka dni wcześniej zdjęto jej gips z rąk i jak wspaniała atmosfera panuje na Woodstocku, poradziła jej, żeby jadła sproszkowane muszelki na wzmocnienie kości. Szczerze rozbawiło to publiczność, która szczelnie wypełniała namiot.

Tak, to była arcyciekawa i mądra rozmowa, przykuwająca uwagę i dająca do myślenia. A nawet bym powiedziała, że edukacyjna. Bardzo lubię to uczucie, kiedy po wywiadzie, człowiek czuje się mądrzejszy i bardziej świadomy w innych niż własnych aspektach życia. Jest ta satysfakcja, że te 1,5h to nie był czas stracony, tylko spędzony słuchając fascynującej osoby, a jednocześnie tak normalnej i skromnej. Aż Jurek Owsiak specjalnie przybiegł na scenę, aby osobiście ucałować rączki z wielkiego szacunku. A głośne „Sto lat!” rozbrzmiało jakby na scenie stała gwiazda rockowa, a nie wielka polska podróżniczka – Anna Czerwińska!

STO LAT!!

Aleksander Doba (ASP)

Zdecydowanie najciekawszą i najzabawniejszą rozmowę na ASP przeprowadzono z Aleksandrem Dobą – podróżnikiem, który przepłynął kajakiem morskim z Europy do USA. Dzięki temu osiągnięciu wygrał nagrodę dla Podróżnika Roku w plebiscycie National Geographic, na którą głosowali ludzie z całego świata… czyli cały Woodstock, bo większość podniosła rękę, na pytanie „kto głosował?” (ja zresztą też). Ale pan Olek i tak rozbił bank swoim zachowaniem i entuzjastycznym nadawaniem (bo tego mówieniem nie nazwę) o wszystkim, poza odpowiadaniem na pytania prowadzącego, który stanowił wyraźny kontrast dla podróżnika. Co również skomentował Doba, że coś ma mało energii w odróżnieniu do niego, na co wszyscy ludzie wybuchnęli głośnym śmiechem. Zresztą trudno było się nie uśmiechać oglądając tą rozmowę, bo pan Olek, co chwilę zrywał się z fotela (musiał sobie selfie zrobić z ludźmi „– to jeszcze jedna fotka, nie wszyscy się uśmiechali!”), żywiołowo gestykulował i bardzo się nakręcił, co chwilę rzucając żartami i zabawnie reagując. Oto kilka z nich:

- jakie jest najbardziej rozreklamowane miasto na świecie? – POLICE! (i wskazał na tył swojej koszulki, gdzie miał napis swojego rodzinnego miasta)

-  Chodził pan normalnie do pracy przed tymi kajakami? – Nie, nie chodziłem normalnie [jeździł rowerem].

-czy pan potrafi usiedzieć na miejscu? (chcąc odpowiedzieć na pytanie, pan Olek oczywiście wstał) – Ale co? W kajaku morskim?

Ale wśród tych wielu zabawnych żartów co nieco się dowiedzieliśmy na temat wypraw kajakiem morskim: o trudach takiej podroży, jedzeniu, samotności, kilku niebezpiecznych sytuacjach. I słynnej historii z greckim tankowcem, który chciał uratować pana Olka, ale ten dawał znaki żeby płynęli dalej swoją drogą i dopiero po swojskim „spier…ć!” zrozumieli, o co kaman.

Bardzo mi się podobała też odpowiedź o największe marzenie pana Doby. Odpowiedział, że chciałby, aby Polacy byli dumni ze swoich osiągnięć. Zebrał za to sztorm (!) oklasków. Nie sądzę, że było to pod publiczkę, ponieważ chwilę wcześniej opowiadał jak bardzo chciał pokazać, że jest Polakiem (miał przygotowane biało-czerwone koszulki), kiedy udało mu się dopłynąć do amerykańskiej ziemi.

Widać, że pana Dobę rozpiera energia, więc planuje już kolejną wyprawę kajakiem, no bo „teraz nie będę siedział w dom jako Podróżnik Roku”. Irek Bieleninik na koniec wymyślił kolejną zabawę, aby cały namiot zrobił falę meksykańska, którą mógł przeskoczyć Doba. Słaby pomysł, ale wyszedł bardzo efektownie! Bo fala rozpoczęła się od bardzo licznie zgromadzonych ludzi na zewnątrz („-nie wiedziałem, że oni się na mnie gapią!”), którzy oglądali rozmowę na telebimie, wlewając się do środka namiotu. Było to… poruszające.

Tak, pan Aleksander Doba to bardzo pozytywna osoba, energiczna, przyjazna i bardzo otwarta. Podbił serca ludzi, rozbawiając wszystkich do łez. Może i pan Olek nie odpowiedział na niemal żadne pytanie prowadzącego, ale zrobił show swoją entuzjastyczną postawą. Super! Dzięki Kręcioła TV za stream z ASP!

STO LAT!!

PS. To jeszcze na koniec jedna sytuacja z ASP:

Na początku rozmowy, pan Aleksander sprawdzał czy gdzieś nie ma jego syna, z którym miał się spotkać, ale nie było. Po godzinie, podczas zadawania pytań przez publiczność:

- Tato, dołożysz się na piwo? – spytał syn.

- czy pan pod koniec sierpnia zaopiekuje się dziećmi? – zapytała synowa.

Takie rzeczy tylko na Woodstocku!

TRZYNASTA W SAMO POŁUDNIE (Duża Scena)

Kolejnym zespołem, który zamierzałam obejrzeć na Kreciola TV był Trzynasta w Samo Południe. Zaczęli o 20 minut wcześniej (jeżeli nie więcej) niż to było planowane, a ja przypadkiem i tak przyszłam przed komputer 10 minut przed czasem, więc niewiele mnie ominęło. Tak naprawdę najbardziej chciałam posłuchać przebojowego „Hell Yeah” i akurat trafiłam na ten numer! Ludzie pod sceną żywiołowo reagowali krzycząc „Hell Yeah! I’m comin’, I’m goin’ down, I’m comin’” i wesoło bawili się do tego kawałka. Można było się poczuć jak na koncercie jakiejś kalifornijskiej gwiazdy rockowej, bo ta energia płynąc ze sceny zupełnie nie pasowała do polskiej mentalności. Poza tym przywieźli ze sobą słońce i ciepło, bo aż wyjechał wóz strażacki, aby polewać ludzi i grunt. A i tak nie zapobiegło to rozstrojeniu się gitar, więc muzycy zabawiali ludzi ze sceny improwizując pojedynek na głosy między mężczyznami (zabrzmieli, jak stado orków), a kobietami. Wiadomo, kto wygrał.

Choć nie brakło młynu i potężnej ścianki, jakoś nie mogłam ulec wrażeniu, że jednak ludzie nie bawią się aż tak dobrze, jak powinni. Albo to tylko takie złudzenie, bo spodziewałam się, że na Trzynastce będzie podobnie jak na (Hed) PE. W każdym razie koncert się później nawet rozkręcił. Rozbawił mnie przy okazji numer Abby „Gimme Gimme Gimme”, który znam z X-factora i dalej uważam, że to jest genialny cover! Wydaje mi się, że nawet wysłałam wtedy smsa…


Tymczasem na czacie trwała burzliwa debata o godzinę „W” czy zdążą na czas uczcić ten moment. I faktycznie, uwzględniając minutę opóźnienia, przed sceną pojawiła się gigantyczna, biało-czerwona flaga. Przyznaję, że poczułam się dumna, ale łezka w oku zakręciła mi się, kiedy po koncercie ludzie spontanicznie odśpiewali hymn. Peace.

Na koniec koncertu Trzynasta w Samo Południe otrzymali od Jurka Owsiaka Złotego Bączka i zagrali jeszcze raz „Hell Yeah”. Owsiaka tak poniosły emocje, że aż wskoczył na falę do ludzi i odpłynął kilka metrów od sceny. Głośne „Sto lat!” zakończyło ten radosny i pozytywny rockowy koncert! Miło się oglądało na scenie ten zespół, ponieważ mają dystans do siebie i są wyluzowani. Nawiązują bardzo dobry kontakt z publicznością, szczególnie „Krootky” z tą swoją harmonijką ustną. Ale ewidentnie brakuje im więcej… hitów. Wtedy mogliby podbić cały świat!

STO LAT!!

Proletaryat (Duża Scena)

Koncert, na który chyba najbardziej czekałam, a na pewno najbardziej żałowałam, że nie zobaczę ich na żywo. Rok temu zaskarbili moje serce grając na Dniach Sosnowca, a w tym wydali bardzo dobrą płytę „Oko za oko” (recenzja). Czułam, że zabawa pod sceną będzie przednia i Proletaryat przywoła ten woodstockowy klimat sprzed 20 lat. Tak też się stało, ale dopiero od połowy koncertu.

Pierwsza część występu obejmowała wyłącznie utwory z ostatnich dwóch płyt. Najpierw z albumu „Oko za oko” usłyszeliśmy dość groźny „Labirynt” z końcową frazą „całym złem stałeś się”. Nie porwało to publiczności do żywiołowych reakcji, ale kolejne singlowe „Nie wyrażam zgody” i Antyradiowy „Inny ktoś” trochę rozbudziły ludzi i zawiązało się małe pogo. Na „Tlenie” pojawiły się problemy techniczne, bo gitara Wiktora Daraszkiewicza odmówiła współpracy, ale reszta zespołu dzielnie dokończyła utwór. Oley, czyli Tomasz Olejnik, z wyrzutem, ale żartobliwie zapytał: „Witek, a Ty zapłaciłeś za prąd?”. Po chwili już wszystko działało, więc usłyszeliśmy kolejne numery: „Prawda” i „Podły”, gdzie kolejni woodstockowicze dołączali do stopniowo powiększającego się obszaru pogo. Potężna „Moc” zrobiła na mnie spore wrażenie, bo zabrzmiała mrocznie, a Oley bardzo się wczuwał, śpiewając z dużym zaangażowaniem i sercem.

Ale tak naprawdę cała zabawa rozkręciła się od utworu „Ofiarny stos”, którego nazwa zachęca do tworzenia ściany śmierci. Ponadto do zespołu dołączył Tomasz „Kasprol” Kasprzyk grając na skrzypcach. Niestety tutaj udźwiękowienie trochę zawiodło, bo generalnie słychać było tylko brzdąknięcia, ale to i tak lepiej niż pod sceną, gdzie nic nie było słychać. Doceniam ten gościnny występ, ale Jelonkiem to Kasprol nie jest.

W końcu zaczęło się naprawdę dziać pod sceną, kiedy wybrzmiał punkrockowy „Tienanmen”. Zakręcił się młyn, a w kolejny „Jak ptak”, ludzie dali głos i ładnie śpiewali refren. Kocioł się zrobił na „Mamy przeszło 1000 lat”, a „Czarne szeregi” to pokaz mocy Proletaryatu. Potem porządnie się zakurzyło przy rozbrajającym numerze „Srajmy”, który brzmi trochę jak… Foo Fighters. Nie da się nie uśmiechnąć przy tej piosence, a i ma fajny rytm do poskakania. Podobnie zresztą było podczas numeru „Kolesie”. A na koniec niemal jak hymn zabrzmiał „Ziemi sól”, która idealnie pasuje do Woodstocku.

Chyba po raz pierwszy widziałam, żeby Jurek Owsiak dał jakiemukolwiek zespołowi tyle czasu na bisy! Wszyscy głośno śpiewali do „Hej naprzód marsz!”, a dzikie pogo podczas „Pokój z kulą w głowie” objęło sporą część publiczności pod sceną (taką jak oczekiwałam na początku). Powaliło mnie, kiedy Oley zaintonował „nie, k*rwa, nie!”, a ludzie głośno wtórowali. Cały Proletaryat – tylko im bunt w głowie! (piszę to oczywiście z sympatią ;)) Jeszcze raz usłyszeliśmy „Hej naprzód marsz”, a głośne „Sto lat!” rozbrzmiało chyba głośniej niż chóralne „Hej!” do ostatniego utworu.

Przyznam, że koncert Proletaryatu bardzo mi się podobał i spełnił moje oczekiwania. Może na początku było za dużo numerów z „Prawdy” i „Oko za oko” (z tej płyty wybrałabym co innego), ale zabawa się rozkręciła pod sceną, tak jak się tego spodziewałam! Czułam, że Proletaryat to idealny zespół na Woodstock! Szacun Panowie!

STO LAT!!

Eluveitie (Duża Scena)

Ten zespół to dla mnie największe zaskoczenie Przystanku Woodstock! Po pierwsze, bo ich wcześniej nie znałam, ale na czacie ciągle pytano o ten zespół, więc postanowiłam sprawdzić, co takiego grają. Okazało się, że folk metal, melodic death metal, czyli już wiedziałam, że coś dla mnie (poza tym DM). Po drugie, miało nie być transmisji, ale muzycy się jednak zgodzili, za co jestem im bardzo wdzięczna!

I rzeczywiście, polubiłam Eluveitie od pierwszych dźwięków. Co prawda death-growlowy wokal nie zaskarbił mojego serca, ale pod względem muzycznym byłam zachwycona! Nie tylko ja, bo publiczność pod sceną była niesamowicie żywiołowa! Może nie bawiła się aż na taką skalę jak na Modestepie, ale ich reakcje robiły wrażenie. Muzycy również byli podekscytowani, rzucając, co jakiś czas „kochamy was Polska!” i „Dziękujemy wam Polska!”. Z szacunku nawet pytali się ludzi czy wolą posłuchać „Call of the Mountains” po angielsku czy po swiss-german, co jak podaje polska wikipedia oznacza gwary Schwyzertüütsch… W każdym razie Polacy wybrali tą drugą wersję! Przyznam, że piękne kobiece głosy w Eluveitie bardziej mi się spodobały niż growl Chrigela Glanzmanna, który czasami wciąż skrzeczał próbując mówić normalnie do mikrofonu, co było przezabawne.

Ale prawdę mówiąc, aż tak bardzo mi ten death-growlowy wokal nie przeszkadzał, ponieważ czerpałam przyjemność z samej muzyki i instrumentów. Może jakość dźwięku podczas streamu nie była idealna, ale tak mi się dobrze słuchało i oglądało, jakby koncert trwał 2 godziny, a nie godzinę (niestety transmisja podczas bisów się zawiesiła). I ta genialna publiczność doskonale się bawiąca! Świetna muzyka, świetny koncert! Kolejny strzał w dziesiątkę podczas Przystanku Woodstock!

STO LAT!!

PS. To teraz może czas na Blind Guardian??

PODSUMOWANIE:

Nic nigdy nie zastąpi koncertu na żywo, nawet tak znakomita transmisja z Przystanku Woodstock. Ale doceniam to, że mogłam obejrzeć te kilka koncertów i duchowo łączyć się z Kostrzynem nad Odrą. Poznałam bliżej kilka zespołów (Illusion, Eluveitie, (Hed) PE), a przy niektórych cieszyłam się, że znowu ich widzę „w akcji” (Frontside, Coma, Proletaryat). No i jeszcze wspomnę o tych niezwykle interesujących rozmowach, które warto było posłuchać. To były ekscytujące cztery dni przed ekranem komputera. Mam nadzieję, że za rok napiszę relację z koncertów prosto spod sceny! Do zobaczenia!

Dzięki Jurek! Dzięki Kręcioła TV! Dzięki Woodstock! STO LAT!!

PS. Pozwoliłam sobie na zrzut z ekranu z transmisji z kanału Kreciola TV. Jak to ładnie zawsze piszą pod nie do końca legalnym wykorzystaniem materiałów (ale z dobrych pobudek, bez profitowych): I do not own the video or the music,all rights go to Kreciola TV and it’s respective owners. Wszystkie prawa należą do Kreciola TV.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz