czwartek, 25 czerwca 2015

Recenzja: God’s Favorite Drug – Here

BreakingCD #25

Miesiąc temu miała miejsce premiera nowego albumu zespołu God’s Favorite Drug pt. „Here”. Czy warto się zapoznać z tym krążkiem, możecie się przekonać czytając poniższą recenzję.




„Here” to wyjątkowy album na polskim rynku muzycznym. God’s Favorite Drug proponują spokojniejsze brzmienie, przenosząc nas do lat 90., kiedy wielką popularnością cieszyły się koncerty unplugged stacji MTV (nie bez powodu mówi się, że moda powraca, bo coraz więcej zespołów się ostatnio na to decyduje). Porównanie nie jest przypadkowe, ponieważ niewątpliwie w zespole słychać wpływy Alice In Chains, szczególnie z tego najbardziej pamiętnego nagrania „bez prądu” z 1996 roku. Z drugiej strony God’s Favorite Drug bardzo mi przypomina polski Cochise, ponieważ ewidentnie nadają na podobnych falach. Ale to już tylko taka dygresja.

Album „Here” to interesująca mieszanka akustycznych utworów, które wbrew pozorom, aż tak łatwo nie wpadają w ucho. Płytę otwiera najdłuższy kawałek na płycie, czyli Stone Ritual, i już wiemy, z jakim rodzajem muzyki będziemy mieć do czynienia w dalszej części. Rockowe wibracje słyszymy w Burning Alive ze synchronizowanym podwójnym wokalem (a’la AiC), a pełen nadziei Wait to kawałek, który na koncertach z pewnością rozrusza fanów. Z tych „cięższych” numerów wyróżnia się dynamiczny i żywiołowy Where Is Your Place?.

Oczywiście na akustycznej płycie nie mogło zabraknąć bardziej klimatycznych numerów, do których na pewno należą Lethe i znany z EP-ki „Now” – Fireflies. Niepoślednią rolę odgrywa w nich wiolonczela, dzięki której utwory stają się bardziej liryczne i chwytające za serce. Olek Kopka czaruje w nich swoim głosem. Z tych spokojniejszych numerów mamy jeszcze Nothin’ (cover Townes Van Zandt), który może przywodzić na myśl kameralny występ w jakimś barze, około 3.00 nad ranem, wypełnionym papierosowym dymem… Wyobraźnia pracuje.

„Here” składa się z 14 utworów, ale aż 5 z nich to instrumentalne kawałki, które pełnią rolę wypełniaczy w podróży (na co wskazują tytuły, np. On The Road I) między kolejnymi numerami na płycie. Chyba najciekawszym z nich jest Travelogue for Exiles, gdzie ton nadaje wiolonczela oraz zawodząca, „brudna” elektryczna gitara w tle.

Panowie z God’s Favorite Drug coverują również piosenkę Ressurection Song Marka Lanegana. Choć wiolonczela i pianino wzbogacają ten utwór, nadając mu nieco inny wymiar niż oryginał, to lekko charczący głos Olka Kopki, w moim odczuciu, nie współgra z tym klimatem. Po prostu nie brzmi on naturalnie. Płytę „Here” kończy ballada The End Is Where We Start From, gdzie tym razem wokalista może zachwycić swoim delikatnym, czystym głosem bez udziwnień.

Podsumowując, album „Here” jest ciekawą, a nawet intrygującą pozycją na polskim rynku. God’s Favorite Drug mają pomysł na swoją muzykę, która wyróżnia się na tle innych zespołów. Potrafią stworzyć wyjątkowy nastrój, ale również czasem z werwą rozbudzić emocje. Przyjemny, melancholijny rock, który nie musi przypaść do gustu wyłącznie fanom Alice In Chains.

Źródło zdjęcia: empik.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz