poniedziałek, 27 października 2014

Recenzja: Nonpoint – The Return

Przyznam się, że nie słuchałam nigdy wcześniej tego zespołu, możliwe że gdzieś mi się rzuciła w oczy nazwa.  Ale w momencie kiedy usłyszałam Breaking Skin, szybko sięgnęłam po ich nowy album – The Return. I szok – jest tak zarąbista, że stała się faworytem do wygrania mojego podsumowania albumowego roku! Słucham jej na okrągło i wciąż mi się nie nudzi.


"The Return" to ostry, ciężki ale dynamiczny album. Zaczyna się od Pins and Needles i już wiadomo, że w dalszej części czeka nas niezła metalowa przejażdżka. Ale to drugi numer na płycie jest najbardziej charakterystyczny. Singiel Breaking Skin nie trwa nawet 3 minut ale jest bardzo intensywny, a groove’owy wokal Eliasa Soriano dodaje mu pikanterii.


Zresztą Elias robi różnicę. Gdyby nie jego głos pewnie takie kawałki jak Misery, Goodbye Letters czy Forcing Hands niczym by się nie wyróżniły. A tak pierwsze dwa mogą spokojnie zostać wydane jako kolejne single, a trzeci to standard w dobrym stylu od Nonpoint. Ale wokalista czasem również śpiewa czysto, jak choćby w Know Myself i też mu to dobrze wychodzi. Album napędza świetny za perkusją Robb Rivera, który podwójną stopą wbija w fotel (o ile ktoś siedzi) w Razors czy Take Apart This World. Mocy dodają Rasheed Thomas i nowy gitarzysta w zespole – B.C. Kochmit. Końcówka utworu The Return (nomen omen) powala na kolana.  To samo w Never Cared Before – lawina dźwięków, ale przede wszystkim uwagę przykuwa Soriano, który jak karabin maszynowy wyrzuca z ust słowa „I don’t wanna talk about it/ And I don’t wanna think about it”, w pewien sposób przypomina Serj Tankiana. W ogóle ten numer jest pokręcony trochę tak jak piosenki System of a Down i pewnie dlatego darzę go szczególnym uwielbieniem.


Pod względem solówek płyta jest raczej uboga ale w Never Ending Hole czy już wspominanych Pins and Needles i Know Myself, znajdzie się coś dla miłośników gitar. Dla amatorów dobrej zabawy na koncertach specjalnie przygotowano utwór F**k’d: wkręcające słowa (jakże ostatnio popularne – patrz: Godsmack) i potrójne „Hej!” do wymachiwania piąchą w powietrzu – brzmi zachęcająco. "The Return" nie pędzi cały czas na złamanie karku, ma też trochę wolniejsze (ale i tak ciężkie) momenty m.in. Goodbye Letters, a także z akustycznym początkiem – Widowmaker.

Trudno mi oceniać ten album czy jest on na tle innych jednym z lepszych czy może nawet przełomowym. Na pewno jest świetnie wyprodukowany, całościowo znakomicie się go słucha. "The Return" jest szybki, żywiołowy, bezkompromisowy. Potężny i ciężki ale z utworami wpadającymi w ucho. No i ta energia! Przeniesiona na album jakby prosto z koncertu. Obowiązkowy album dla miłośników dynamicznych i ciężkich brzmień.

Źródło zdjęć: www.metalblade.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz