czwartek, 3 października 2013

Recenzja: Metallica: Through the Never 3D

Metallica Through the Never 3D

Metallica wypuściła na rynek istne dzieło sztuki! Film, koncert, show – trudno jednoznacznie określić, ale jedno nie ulega wątpliwości – Through the Never to nowy wymiar produkcji koncertowej i myślę, że wydarzenie epokowe. Nawet pionierskie można by rzec! Są jak Avatar dla kina 3D.


O co tyle szumu? O Tripa (Dane DeHaan), który wyrusza w surrealistyczną podróż, przemierzając opustoszałe ulice miasta w poszukiwaniu zaginionej torby (WHAT’S IN THE BOX?! Jak mawiał klasyk)? Naaaah… jego ucieczka przed zamaskowanym Thorem w masce przeciwgazowej na koniu jest pokazana w 3/4 w teledysku Master of Puppets (spoko, najfajniejsze sceny tylko w kinie). Swoją drogą – mega moc bije z tego video clipu!

Through the Never 3D to koncert najwyższych lotów, zrealizowany z ogromnym rozmachem. A słowem kluczem jest tu trójwymiar. Nie tylko oglądamy szalejącego Larsa Ulricha za perkusją czy wypruwającego z siebie żyły James’a Hetfield’a – my uczestniczymy w tym koncercie! Ujęcia z publiczności i z każdego zakątku hali przenosi nas w sam środek wydarzeń. Gwarantuję, że nie da się usiedzieć spokojnie w siedzeniu kinowym i tylko ostatki świadomości ratują nas przed wstaniem i wymachiwaniem rękoma, długimi włosami, klaskaniem czy pójściem w pogo… pogo w kinie – to by było ciekawe!

Metallica uderza nas prosto w twarz samymi potężnymi i szybkimi kawałkami. Chcą nas rozjechać jak jakiś rozpędzony Pendollino (rzecz nie dzieje się w Polsce…) – Creeping Death, For Whom the Bell Tolls, Fuel, Ride the Lightining. Ale to dopiero początek heavy metalowego rollercoasteru – One, Whenever I May Roam, Cyanide, …And Justice for All, czy już wcześniej wspominany Master of Puppets – dają potężnego kopa w d… (znowu ta tylna część ciała się pojawia…). Klasyka nie tylko atakująca nasze uszy ale również nasze oczy! Metallica postanowiła, że zrobi nam retrospekcje z niemal całej swojej twórczości! Krzesło elektryczne, Temida, lasery, ostrzeliwanie sceny (moc!), krzyże, psujący się sprzęt, żyjąca (czasem krwawiąca) scena-telebim na środku hali – brzmi znajomo? Zobaczyć to w 3D to dopiero odlot!

Ku mojej wielkiej radości pojawiło się The Memory Remains – tak, lubię chórki! Nieśmiertelnego Nothing Else Matters nie mogło zabraknąć (a co ciekawe Seek & Destroy brakło, ho ho ho! To tak jakby Ironi nie zaśpiewali Hallowed be the name! Skandal!!). A Enter Sandman totalnie zniszczył system! Dosłownie. Garażowe Hit the Lights na pożegnanie to doskonałe podsumowanie całej rozpierduchy jaką nam zaserwowała Metallica!

Orion – już bez publiczności – podczas napisów to czas na zaczerpnięcie powietrza aby powrócić do rzeczywistości. Nic to nie da – efekty tego wbijającego w fotel widowiska odczuwam do dziś! Mówię tu o poszukiwaniu zaginionych zębów sztucznej szczęki, która mi wypadła gdzieś w okolicach tego krzesła elektrycznego… I jak to powiedział jeden ze współuczestników seansu „No to teraz trzeba iść na piwo żeby odreagować!”. No chyba na pół litra…

Gorąco polecam iść do kina na Metallica: Through The Never w 3D. Na tv (haha, na yt) nie będzie takiego miażdżącego efektu uczestnictwa w koncercie. Jak to niektórzy już wtajemniczeni powiedzieli: to tak jak by się było na koncercie, a nawet lepiej! I to chyba największy komplement dla takiego przedsięwzięcia. Pewnie pójdę jeszcze raz… skoro mam okazję zobaczyć Metallikę za jedyne 27 zł po raz kolejny to czemu nie? ;)


PS. Można by się zapytać czy są jakieś minusy? Jakbym miała się czepiać niczym wiecznie narzekający na nagłośnienie Polak to jasne że by się coś znalazło. Mogłabym być jak wielu czterdziestolatków psioczący  na to, że kiedyś to dopiero był rock&roll wśród publiczności (okej, to trochę prawda, ale nie zawsze). Albo, że Kirk Hammett ma już całkiem sporo siwych włosów… no serio. Czas tyka, więc trzeba jednak wziąć poprawkę na oceny ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz